To dobrze, że boli.

Podjęcie decyzji nie jest trudne.

Problemem jest nagromadzenie wątpliwości, które objawiają ci się, kiedy podchodzisz do tematu bardziej emocjonalnie niż racjonalnie. Wewnętrzne przeżycia są zdecydowanie przeceniane! Są one tylko reakcją organizmu, mające określić w jakiej sytuacji aktualnie się znajdujesz i w jaki stan cię to wprowadza. Szczęście - w obecnym momencie niczego ci nie brakuje, nie musisz martwić się o swoją przyszłość i nic dookoła nie wywołuje poczucia zagrożenia. Jednakże kierowanie się jedynie tym, jako wyznacznikiem postępu i życiowego powodzenia nie jest racjonalne, a już tym bardziej miarodajne. Niczego nie osiągniemy, jeśli skierujemy się tylko w te strony, które dają nam szczęście. Niczego nie zaryzykujemy, nie przetestujemy swoich granic, nie sięgniemy po marzenia - nie ważne, że aktualnie wydają się całkowicie nie do spełnienia. Neandertalczycy nie przetrwali by tak długo, gdyby jedyne na czym się skupiali to poczucie spełnienia.

Nigdy nie podejmuj decyzji w stanie euforii.  

Kierować tobą będą serotonina, endorfiny i dopamina. Przekonają cię, że nic więcej nie potrzebujesz, obecny stan jest twoją Nirvaną. W końcu masz to czego pragnąłeś - może być to nowy telefon, samochód, a może i dom. Posada? Założenie rodziny? Wydawać by się mogło, że właśnie te rzeczy liczą się w życiu. To na nie dużo wcześniej obraliśmy kurs - udało się - więc czas sobie odpuścić? Czy nie wygeneruje to jedynie niezadowolenia? Za kilka miesięcy wyjdzie nowszy model telefonu, znajdziesz lepszy samochód, dom będzie tylko czterema ścianami bez wartości. Ktoś na niższym szczeblu zbierze więcej komplementów odnośnie swojej pracy, niż ty - awans przestanie jawić się jako coś niesamowitego, prawda? Cała farsa w zdobywaniu go miała TOBIE przynieść poklask. No i rodzina. Co z tego, że ją założyłeś? Jeśli nie będziesz jej pielęgnował, to rozsypie się - dokładnie tak samo jak twoja wizja idealnego świata. Jeśli zadowalanie innych stanowi twoją "misję" to srogo tego pożałujesz, rozbijając się sromotnie o brzeg rozczarowań.

Tylko ciągłe samodoskonalenie pozwala nam czuć się w pełni zadowolonymi z naszego własnego życia. Pokonywanie barier i granic, które wydawałyby się nie do przeskoczenia. Dbanie o drugą połowę, by stworzyć między czterema ścianami prawdziwego domu. Zakończenie wiązania własnej wartości z przedmiotami materialnymi, które raz nabyte w krótkim okresie czasu przestają mieć znaczenie. Euforia jest dobrym uczuciem, miłym i przyjemnym. Lubimy czuć się dobrze, więc pławimy się w niej, wymyślając coraz to nowe sposoby, by utrzymać ją przy sobie. Robimy to, by nie dopuścić do siebie tego jednego uczucia, który w odróżnieniu do miłości, powoduje negatywnie nieznośny ból brzucha.

Boisz się? Świetnie, ja też! 

Strach. Kiedy raz go poczujesz wiesz już, że zrobisz wszystko, by go uniknąć. To właśnie on sprawia, że twoje ciało sztywnieje, nogi robią się niczym kłody, żołądek splata się w bolący fizycznie węzeł, ciało pokrywa warstewka potu, twarz oblewa gorąco, a pięści zaciskają się mimowolnie. Kojarzymy go negatywnie, bo prowadzi do cierpienia. Nikt nie lubi cierpieć. Wydaje nam się to całkowicie bezcelowe, by odczuwać takie stany jak: strach, cierpienie, niezadowolenie, żal, smutek, rozpacz czy ból. Tylko czy bez tych czynników możemy mówić o jakimkolwiek rozwoju? Czy jeżeli będziemy wiecznie zadowoleni ze swojej pracy, to pójdziemy z nią naprzód, czy wręcz przeciwnie - zatrzymamy się na zawsze na tym samym poziomie? Skoro aktualnie nikt nie ma mu nic do zarzucenia, to oznacza, że nie musimy w nim nic poprawiać, a wręcz możemy się go kurczowo trzymać. Kreujemy wtedy we własnej głowie wyimaginowane odczucie stworzenia ideału. Odpychamy myśli, że moglibyśmy stworzyć coś nieperfekcyjnego, coś przy czym musielibyśmy usiąść i pracować - udoskonalać - jednocześnie szukając własnych błędów. Nie lubimy się mylić!

Pomyłki są prostą drogą do krytyki. Krytyka narusza nasze tarcze, docierając do pilnie strzeżonych emocji, zmniejsza naszą pewność siebie. I godzi prosto w euforię. Zmienia nasze postrzeganie samych siebie. Nie jesteśmy już królami na chmurce pełnej pochwał. Pękamy niczym nakłuty balonik, bo osoby, których zadowolenie stało się dla nas wartością nadrzędną, okazują się nieusatysfakcjonowane. Próbujemy z całej siły nie musieć zrobić tej jednej jedynej rzeczy, dzięki której przetrwamy najgorszą burzę. Unikamy poświęcenia.

Poświęcenie brzmi dla nas niczym kara. Musimy z czegoś zrezygnować lub coś oddać, a przecież do wszystkiego jesteśmy tak mocno przywiązani - tylko dlatego że do tej pory dawało nam szczęście. Tkwimy w ułudzie. Boimy się podjąć drastyczne kroki - zmienić styl życia, pójść na zajęcia, do tej pory uważane za "nie dla nas", zakończyć związek, wyjechać, zmienić pracę czy zaprosić kogoś na randkę. Cena wydaje się nam niebotyczna: czas, energia, pieniądze, dotychczasowy tryb egzystowania, emocjonalne zaangażowanie, duma, honor może nawet nadszarpnięcie relacji z rodziną czy przyjaciółmi. Wolimy pogodzić się z warunkami, które pokrywają się z naszymi w bardzo niewielkim stopniu. Zamykamy się w złotej klatce - cóż z tego, że pełnej wygód, skoro nie czujemy się w pełni wolni, w pełni sobą?

Obawy stanowią część procesu! 

Życie to nieustanny proces. Ktoś się rodzi, ktoś umiera. A w między czasie przeżywają wzloty i upadki. Dużo więcej upadków. Zdecydowanie dużo więcej. Tylko i wyłącznie dzięki porażkom możesz stać się kimś wielkim. Kolejnym próbom i niepowodzeniom. Tylko od ciebie zależy jak wiele ich zdołasz znieść oraz czy pozwolisz sobie na jakiekolwiek opuszczając jednocześnie strefę komfortu.

Uwielbiam poranki. Zanim wstanie słońce wszystko wydaje się proste. Daje nadzieję, że ten właśnie dzień będzie wyjątkowy. Stanie się wiele cudownych rzeczy, wpływających na nas jedynie pozytywnie. I może dokładnie tak będzie. Wszystko zależy od decyzji podjętych przez ludzi, którzy zapewne jeszcze nie otworzyli oczu, gdy ja wpatruję się w kubek z parującą, gorącą kawą, ale w szczególności ode mnie. Bo samo się nic nigdy nie zrobiło. Jeśli liczyłabym tylko na obcych, musiałabym pogodzić się z wiecznym rozczarowaniem. Oddycham głęboko, upijam łyk i zaczynam czuć bagaż doświadczeń i decyzji, podjętych na przestrzeni wielu lat, na własnych plecach. Każde dodatkowe obciążenie kształtuje mnie jako człowieka, otwiera oczy na najcięższą z prawd.

Biorę głęboki wdech.
A z wydechem pozwalam losowi, rzucać mi kłody pod nogi i stawiać mnie na wąskiej skarpie.
Daję do głosu dojść rozsądkowi, który temperuje moje emocjonalne podejście.
I dopiero wtedy zaczyna się mój dzień - gdy godzę się z możliwością porażki i witam je szeroko rozwartymi ramionami, bo wiem, że wyjdę z nich silniejsza.

Komentarze

  1. Tylko głupi się nie boją ;) Ja też się czasem boję podejmowania decyzji, ale lepiej się czuję wiedząc, że nawet jak się nie uda coś, to świat się w 99% przypadków nie zawali :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty