Oderwane #10 "Nie panuję nad własnym życiem."

Wierzę całą sobą, że każde z nas jest kowalem własnego losu. Mamy w życiu nadpisany cel, coś do zrobienia, ale osiągamy to za pomocą podejmowanych własnych decyzji. A przynajmniej do tej pory w to wierzyłam... Ostatnio coraz to bardziej skłaniam się do myśli, że może jednak istnieje jakaś istota, która nadstawia ucha i wsłuchuje się w nasze prośby i marzenia. I jeśli  mam rację to jedna mała prośba...

MOŻESZ SOBIE Z TEGO KURWA JAJ NIE ROBIĆ!?

Tuż przed wybuchem tej zasranej pandemii miałam chaotyczne życie. Wszystko paliło mi się w rękach, milion spraw do załatwienia, milion miejsc do odwiedzenia, stosy informacji, które musiałam przyswoić, by niebo nie zleciało mi na głowę. Jestem człowiekiem energią, więc właściwie to mi to pasowało. Sport, praca, czasami znajomi czy nauka. Dni uciekały, czasem zlewając się w jedno. Jednak otoczona emocjami i innymi ludźmi miałam wiele źródeł energii, z których mogłam czerpać, no i oczywiście skarbnicę pomysłów - każdy człowiek wprowadza coś do mojego życia, a ja staram się z tego skorzystać. No i zdarzyło mi się, cholera, zamarzyć.
Chciałabym chociaż tydzień wolnego - przeleciało mi przez myśl. Raz, może dwa... ewentualnie siedem. W zamyśle chciałam po prostu kilku dni na regenerację i uspokojenie tętna, które galopuje niczym mustang, kiedy ja bez zatrzymania się biegam od punktów A do B, a potem C, D... - moja błyskotliwość umysłu (zaczynam powątpiewać czy istnieje) gdzieś musiała wyparować, że nie zdałam sobie sprawy z tego, iż właściwie na tydzień mogłabym wszystko odpuścić i nic mi się nie stanie.

Problemem jest mój zasrany upór. Jak już określę sobie pewien cel to nie odpuszczam. No to określiłam. Trzy treningi siłowe w tygodniu, trzy wieczory poświęcone na kickboxing, nauka na studia oraz praca. Do tego dodajmy wcześniejsze postanowienie - wszędzie dostawać się za pomocą nóg. No i nie zapominajmy, że trzeba coś jeść, więc trzeba to upolować i przyrządzić. Znajomych wypadałoby też na żywo pooglądać. No i spać. Raz na jakiś czas. Chociaż.

Wzięłam na łeb za dużo, nie mając na to totalnie planu. Bieg tu, bieg tam. Przyznaję, mimo mojej wielkiej miłości do wszystkiego co robię - włączając w to pracę (teraz zdałam sobie sprawę z tego jak mi jej brakuje) - zaczęłam się wypalać. Po całym dniu wracałam całkowicie padnięta, więc odgrzewałam gotowca z Biedronki i ... szłam spać. Wstawałam, pakowałam manatki i na trening. Właściwie to moje całe uspołecznianie stanowił właśnie i jedynie sport - i kilka aplikacji, ale o tym kiedyś też napiszę.

No to po tym krótkim zarysie - zamarzył mi się świat, w którym nie muszę się nigdzie spieszyć. Wieczory mijają pod znakiem książki i kakao. Nie muszę chodzić do pracy. Śpię po osiem godzin dziennie. I piszę.

Chciałaś to masz, babo durna.

I tu na scenę wchodzi los (albo inne durnoctwo, co tych moich idiotyzmów wysłuchało). I chichra się pod nosem. Tylko że cwanie usadowił się na strychu w moim bloku, więc o nim nie wiedziałam. No a jak to strych w starym budownictwie, coś tam żyje. No i tak słuchał i słuchał, a wtedy przed twarzą przeleciał mu skośnooki nietoperz. Kreatywna bestia (los czy inny szajs) przeniosła się do Wuhan. I w ten sposób spełniło się moje marzenie. Połowicznie. Właściwie to zupełnie nie tak jak miało być.

Przynajmniej pierwsze dni mijały mi pod znakiem całkowitego niezadowolenia z przymusowej izolacji. W końcu to jakieś OGRANICZENIA! A potem zdałam sobie sprawę, że ogranicza nas tylko nasza własna kreatywność. Przestawiłam głowę na tryb myśl, myśl, myśl - drapiąc się po brzuchu i myśląc o miodku... mleku z miodkiem... Efekty przedstawiają się następująco:
-okleina meblowa nie jest droga,
-chleb jest całkiem prosty w wykonaniu - musisz tylko odeprzeć parsknięcia starszego pana w Biedronce (od skoczyłam Mikołajowi chyba na szczyt listy niegrzecznych!) ,
-świeże kruche ciasteczka z czekoladą są cudowne w smaku, szczególnie o 23:00,
-farba do drewna i metalu śmierdzi przez trzy dni, nawet jeśli masz cały czas otwarte okna,
-pisać można o wszystkim i dla wszystkich,
-grać w gry nie oznacza jedynie RPG'ów i może naprawdę rozwijać (long live Neuroshima!),
-czasem wychodzi mi to całe bycie kobietą (kupiłam krem do twarzy!),
-mata i gumy treningowe są całkiem niezłym wyjściem, jeśli nie masz pod ręką wyposażenia siłowni,
-aktywność w domu istnieje i jest całkiem przyjemna (taniec do garów - polecam!),
-sprzątanie staje się ciekawym zajęciem, szafa się zaczyna zamykać, no i wreszcie nie biegam po całym mieszkaniu szukając długopisu,
-łatwiej jest łączyć słowa, jeśli twoje biurko jest ładnie zorganizowane,
-wieczór z kakao i książką, to absolutny mus, przynajmniej raz w tygodniu zamierzam sobie tak owy organizować!

Nie są to jakieś niesamowitości, zwyczajnie drobne czynności, na które nie miałam czasu lub nie sądziłam, że sprawią mi tyle radochy. Szukajmy wyjść z sytuacji kryzysowych, bo jeśli będziemy tylko załamywać ręce, to rzeczywistość nas pokona i albo się załamiemy i mając w dupie racjonalność, zaczniemy wychodzić, albo psychiatrzy będą mieli pełne ręce roboty. Rozejrzyjcie się dookoła i zadajcie pytanie: co miałem ochotę zrobić, ale jakoś brakowało mi do tego motywacji/ czasu/ chęci? A potem podwiń rękawy i się tym zajmij! Czas mija, wolniej lub szybciej - przynajmniej subiektywnie, ale to wcale nie znaczy, że musimy go zmarnować!

Przymus, który otwiera oczy.

Odnalazłam jeszcze inne czynności, które sprawiają mi frajdę, a wcześniej odkładałam je na boczny tor. Teraz mam nadzieję wszystko zmienić, inaczej rozplanować swoje życie. Muszę chociaż spróbować. Więcej mnie w moim życiu raczej nie zaszkodzi. Wam raczej też nie zaszkodzi, jeśli zaczniecie myśleć bardziej egoistycznie! Niech żyje kreatywność i umiejętność naginania doby do własnych widzimisię. Z tym drugim żartowałam, doba nie robi się bardziej elastyczna, powiedziałabym, że jest raczej sztywna... No i  mnie nie lubi.

A ja nie lubię nie mieć kontroli, jestem jej maniaczką, wszystko musi być dokładnie według mojego jasno określonego planu. Pierwszy tydzień poświęciłam na panikę i złość. Traciłam energię na negatywność, tylko przez to, iż na chwilę nie umiałam się odnaleźć. Teraz wszystko zbieram do kupy, spinam pośladki (dość dużo tu skojarzeń z dupą, co?) i ruszam z kopyta. Do kuchni. Albo do łóżka, bo już słyszę syreni śpiew książki. Achh, witaj nowa przygodo.
AHOY.

Komentarze

  1. Domowy sport wcale nie jest taki zły. Ja od zawsze ćwiczę w domu :) też lubię mieć sporo zajęć, ale moje są głównie do wykonania w domu, więc ja się idealnie odnajduję podczas przymusowego siedzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie neguję, że jest zły, chociaż zdecydowanie wolę siłownię. Więcej przestrzeni! Do tego mój społeczny tryb życia, lubię być między ludźmi zwyczajnie :D

      Usuń
  2. i właśnie mimo że to denerwuej na maks ai ciężko jest się donaleźć w tej rzeczywiśtości to ja staram się z niej wziąc ot co najepsze :D i całkiem dobrze mi to dizie ;D bardzo dużo ogarniam, na co wcześniej nie miałąm czasu, więc czad!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja otwieram sobie samej oczy na to, aby trochę wychillować w życiu, które zacznie się znów po kwarantannie. Cóż, takie przymusowe wolne czasem się przydaje! :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty