Oderwane #5 "Porcelana nie jest szmatą".

Zaufanie, bo ono dzisiaj będzie grało główne skrzypce, jest dla mnie niczym porcelana. 
Drogocenne, delikatne, piękne i ważne. 
Dojście do tego przemyślenia zabrało mi wiele lat, przysporzyło wiele cierpienia, odczucia odosobnienia i smutku. 
Dlaczego? 
Bo w całej swojej naiwności nadal beznadziejnie mocno wierzę w wartość wzajemnego zaufania. 
Nie ważne ile razy zagryzałam wargi, aby nie wybuchnąć szlochem, w momencie kiedy moja porcelana lądowała w kawałkach w rogu, gdy kolejne osoby stwierdzały, że nie jestem warta ich przyjaźni. 
Nie zliczę też godzin, które spędziłam na klejeniu kawałków z powrotem, kiedy wszyscy inni wychodzili z założenia, że łatwiej wyrzucić niż naprawić.
I znowu oddawałam je komuś, ciut brzydsze niż na początku, ale dla mnie nadal najbardziej wartościowe. 
Scenariusz się powtarzał, a ja wychodziłam z niego coraz twardsza, ale też coraz zimniejsza w środku. 


Podstawą jakiejkolwiek relacji międzyludzkiej powinno być zaufanie. 
Jako dzieci ufamy dorosłym - jako autorytetom, jako nastolatkowie ufamy starszym znajomym - jako kolejnym autorytetom. 
Jako dorośli? 
Nie ufamy prawie nikomu, nawet autorytetom - wszystko musimy sprawdzić, niczego nie bierzemy za pewnik. 
Długotrwała styczność ze światem zewnętrznym powoduje narastanie w nas nieufności tak dużej, że powstaje z niej bariera. 


 


Kawałki porcelany są za nią bezpiecznie schowane, a my pełni obaw, przestajemy rzucać się na głęboką wodę nowych znajomości, wchodzimy do wody powoli, a kiedy czujemy zagrożenie biegniemy na bezpieczny brzeg.
Podświadomie czekamy na test, który potwierdzi, kto jest kim. I kto zostanie z nami mimo przeciwności. 
Poddajemy próbie każdy aspekt życia, a już szczególnie te banalne rzeczy, które dla nas znaczą wiele, a z których niektórzy nie zdają sobie sprawy. 


Nieufność - choroba XXI wieku.


Wszystko musimy sprawdzić z wręcz laboratoryjną precyzją.
Jednak kiedy mamy już pewność, to czy nadal możemy mówić o zaufaniu w pełni jego znaczenia? 
Czy to nie tak jak z wiarą? 

Nie uwierzę póki nie doświadczę - ale wtedy nie jest to już wiara, tylko wiedza, prawda? 
A co kiedy jej nie mamy? 
Albo kiedy ktoś potknie się na dziurze, którą na niego zastawiliśmy? 
Czyją winą wtedy jest nasza chorobliwa nieufność?
Z jednej strony powinniśmy wziąć pod uwagę, że ludzie nie są i nigdy nie będą idealni. 
Popełniamy błędy, uczymy się na nich i powinniśmy mieć w sobie tyle przebaczenia, by te drobne błędy umieć puścić w niepamięć.
Czemu więc takie potknięcie drugiej osoby, powoduje u nas niesamowity wręcz nakład podejrzliwości?
Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta: 
Bo mamy serce, uczucia i boimy się zostać zranieni. Są to pewne podstawowe, zapisane w naszym DNA cechy. 
Chronimy się najbardziej jak możemy - ból jest dla nas najgorszym odczuciem, więc eliminujemy go z kalkulacji. 
Uciekamy wgłąb podejrzliwości i analitycznego myślenia, przyćmionego nieufnością. 
W najczarniejsze z najczarniejszych scenariusze. 
Jestem jedną z tych osób, której zaufanie zostało zawiedzione tyle razy, że niczego innego już się nie spodziewam. 
Żyje w moim środku jednak mała cząstka, która pragnie mnie przekonać, że nie będzie źle. Że ludzie to nie potwory z dzieciństwa, które chcą nas jedynie skrzywdzić. Że istnieje ta grupka jednostek, która będzie ze mną mimo przeciwności i niezgodności. Że w momencie próby pojawią się ze słowami wsparcia i otwartymi ramionami. 
Ta naiwna cząstka daje mi nadzieję na lepsze jutro, kiedy w głowie rozbrzmiewa moje ulubione motto: 

Zawsze oczekuj najgorszego. Jeśli się nie spełni - będziesz szczęśliwa, jeśli się spełni - nie będziesz zaskoczona. 

I z tym was zostawiam w ten niedzielny wieczór.  
Czołem, Nikola!

Komentarze

Popularne posty