Oderwane#2 "Jak się pozbyć "zaskórników", czyli krótka historia nie-perfekcyjnej mnie".

Bywam na siebie zła. Bywam na siebie wściekła.

Dążę do perfekcji, mimo wiedzy, że ona nie istnieje i nigdy jej nie osiągnę.
Jest to coś, co ciąży mi na dumie i honorze - muszę być coraz lepsza.
Kiedyś uważałam to za zdrowe podejście, przecież każdy, żeby coś osiągnąć musi dać z siebie 120% i najlepiej żeby stawał przez to na rzęsach i był maszyną, która nie potrzebuje jeść, spać ani bratniej duszy.

Co mnie do tego skłoniło?


Od zawsze czułam się gorsza. Nieidealna, za mało starająca się, niewystarczalna. Kiedy ktoś okazywał się lepszy, ja wpadałam w głęboki smutek, zamiast cieszyć się z tą osobą. Nie potrafiłam zaakceptować, że nie we wszystkim będę świetna, że będą dziewczyny o smuklejszych nogach, ładniejszej cerze, lepszych osiągnięciach. Chciałam pokazać wszystkim ludziom dookoła, że ja jestem cudowna.

Chyba już wiecie jak to się kończy?


Głęboki problem z samooceną.
Gniew, odrzucenie samej siebie, wrogość... Zaczęło to rzutować na moich kontaktach z rówieśnikami, rodziną, a nawet ludźmi, którzy po prostu obok egzystowali. Trwałam tak kilka lat, z dążenia do perfekcji powoli spadałam ku pełnemu wypaleniu. Nie chciało mi się dosłownie nic. Żyłam z dnia na dzień, od poniedziałku do niedzieli, rzucana gdzie popadnie, byle by tylko przetrwać i się nie napracować, a po pewnym okresie znów robić więcej niż mogę, żeby nie okazało się, że rzeczywiście jestem gorsza. 
Błedne koło - byłam na siebie zła, bo jestem zła, byłam smutna, bo jestem smutna. Emocje do kwadratu. 


Jak wygląda to aktualnie? 


Zaakceptowałam niektóre swoje wady dopiero, kiedy kończyłam technikum. Byłam już wtedy dużo chudsza (ponieważ nadal uważałam to za ważne, dlatego o tym wspominam) i pewniejsza siebie. Właśnie w tym okresie poznałam niesamowite osoby, które lubiły mnie naturalną i nie widziały we mnie tylko cyfry na wadze.


Ciekawostka:

Mam problem z kręgosłupem, wygiął się w dzieciństwie dość dziwnie, pozostawiając mnie z problemem tzw. "kaczego kupra". Czasem o sobie przypomina w tygodniowej fali bólu i braku motywacji.
Nigdy niczego nie chciałam z tym robić, ze strachu.
Dopóki w mojej głowie nie doszło do refleksji, że jeśli będę trwała w tym stanie zaniedbania, to nadal istnieje szansa, iż coś będzie nie tak i wyląduje w "gorsecie" lub co gorsza na wózku.

Co mi to dało?


Przeświadczenie, że skoro z dwojga złego, nadal mogę chodzić, ćwiczyć i cieszyć się życiem, to mogę też delikatnie zwiększyć swoje wewnętrzne granice i zacząć ryzykować (wszystko w granicach rozsądku).
Aktualnie problem istnieje nadal, jest jednak dużo mniejszy, dużo mniej dotkliwy i nie zasiewa we mnie pełnego paniki pola, za każdym razem kiedy o tym pomyślę. Jestem silna, nawet odważna i zrobię wszystko, by móc chodzić i by nie zostało mi to odebrane.

Dlaczego o tym wspominam w kontekście bycia najlepszą?


Ponieważ nie doceniamy tych drobnych rzeczy, które nas otaczają lub nas dotyczą.
Mogę chodzić! Mija dekada po wyniku badań i nadal mogę chodzić, mogę ćwiczyć, rozwijać się, studiować i zwiedzać.
Choroba, która kiedyś eliminowała mnie z życia - "bo jeszcze coś mi się stanie" - okazała się zapalnikiem w dążeniu ku lepszej - nie perfekcyjnej - sobie. 

_____
Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa, więc wszystkie prawa zastrzeżone!
No chyba, że bardzo ci się podobają i wykorzystasz je na własny użytek (niepubliczny). 

Komentarze

Popularne posty